Nie jestem weganką, ale… często jadam wegańskie zamienniki mięsa. Co za dużo padliny, to niezdrowo. Poza tym, wielki wyścig o palmę pierwszeństwa w imitowaniu smaku krowich czy drobiowych mięśni jest fascynujący. Przekraczanie granic nadanych jedzeniu od zawsze mnie ciekawiło, a szczególnie wtedy, gdy jeden składnik stara się najwierniej oddać smak drugiego, co najczęściej dzieje się w przypadku „interpretowania” mięsa.
Roślinnych alternatyw jest w Warszawie coraz więcej – nie bez powodu stolica została uznana za jedno z najprzyjaźniejszych na świecie miast dla wegan. Opisałam dla was cztery zamienniki mięsa, które w ostatnich dniach wywarły na mnie największe wrażenie. Polecam je zarówno zwolennikom diety roślinnej, jak i tym, którzy nie wyobrażają sobie życia bez mielonych albo steku – spróbujcie wtedy poniższych pozycji w ramach ciekawostki. Możecie się zaskoczyć!

BEYOND BURGER
Podejście pierwsze
Informacja o tym, że beyond burger zagościł wreszcie w Polsce, zelektryzowała rodzimą społeczność wegetarian i wegan. Cudowne dziecko amerykańskiego start-upu żywieniowego jest traktowane jak zbawienie dla ludzkości, które ma sprawić, że nikt już nie będzie sięgał po zwierzęce zwłoki – wedle relacji jego poziom imitowania smaku mięsa jest tak wysoki, że nawet zagorzali mięsożercy nie potrafią odróżnić Beyond Meat od wołowiny.
Pobiegłam się o tym przekonać już pierwszego dnia obecności tego wynalazku w Krowarzywa. Aby nic nie zakłócało mi „odbioru”, zamówiłam burgera bez bułki. Kiedy już pojawił się na stole, jego wygląd był rozczarowujący – mały, przypalony, nieujawniający na pierwszy rzut oka mięsopodobnej struktury. Po ugryzieniu zawód był jeszcze większy – smak rzeczywiście świetnie imitował mięso, ale tylko w jednym aspekcie: w swądzie krowiej krwi, który jest czasami wyczuwalny w burgerach, a stanowi chyba ich najgorszy aspekt. To beyond burger „udawał” znakomicie. Nic poza tym.
Podejście drugie
Nie mogłam uwierzyć, że tak twarda i zwyczajnie niesmaczna substancja była tym samym produktem, który na filmach w internecie doprowadzał wegetarian do spazmatycznego płaczu z radości. Owszem, marketingowe obietnice bardzo często rozmijają się z rzeczywistością, ale żeby aż tak? Nie dawało mi to spokoju. Postanowiłam zamówić beyond burgera ponownie, ale tym razem w innym miejscu. W Warszawie jest dostępny w dwóch sieciach – Krowarzywa i Meat and Fit.
Kiedy moje zamówienie dotarło do domu, pierwszym, co zrobiłam, było wyjęcie naszego niby-mięsa na talerz i oględziny – mimo prawie tej samej ceny co w Krowarzywa, było znacznie większe, grubsze i usmażone medium rare, jeżeli można tak określić sprasowane białka grochu. Już przed spróbowaniem zapowiadało się znacznie przyjemniej.
Ugryzłam i oszalałam – to było coś kompletnie innego niż wcześniejsza styczność z beyond burgerem. Świetna, sprężysta struktura, rzeczywiście do złudzenia przypominająca mielone mięso, ładny kolor, bardzo przyjemny smak. W bułce, otoczony warzywami i sosami, dla kogoś mało skupionego na temacie może być rzeczywiście trudny do odróżnienia od wołowego burgera.
Okazuje się, że z wegańskimi zamiennikami mięsa jest tak samo jak z mięsem – aby były dobre, trzeba po prostu umieć je przyrządzić.
Beyond burger nie jest najtańszy – kosztuje między 29 a 32 zł, jednak warto spróbować go chociaż raz (oby tylko był odpowiednio przygotowany!) i dowiedzieć się, na punkcie czego oszalał świat, nawet jeżeli na co dzień jada się mięso. To bardzo ciekawe przeżycie!
Punktacja
W Krowarzywa
Imitowanie smaku mięsa: 4/10
Smak ogólnie: 2/10
Struktura: 3/10
Stosunek jakości do ceny: 3/10
ŚREDNIA: 3/10
W Meat and Fit
Imitowanie smaku mięsa: 8/10
Smak ogólnie: 8/10
Struktura: 9/10
Stosunek jakości do ceny: 7/10
ŚREDNIA: 8/10

NATURLI’ BURGER
Naturli’ burger szwedzkiej firmy Naturli’ Foods to konkurent beyond burgera w boju o rząd roślinożernych dusz. W Polsce można go spróbować w sieci restauracji Orzo lub zakupić w surowej formie w sklepach eko i przyrządzić samodzielnie. Ja wybrałam sposób numer 1.
Burger po wyciągnięciu z bułki wyglądał dobrze i bardzo przypominał swój mięsny oryginał. Smak naturli’ burgera owszem, był podobny do mięsa, jednak nie aż tak mocno, jak jego amerykańskiego konkurenta. Mimo to, jeżeli wyłączyć funkcję imitowania wołowiny i potraktować go jako produkt, który nie musi niczego udowadniać, był smaczniejszy. Kompozycja składników użytych do jego produkcji, choć niektórzy mogą kręcić na nie nosem (zawiera białko sojowe i gluten pszenny), sprawdziła się świetnie.
Dowiedziałam się jednak od kucharzy w Orzo, że gotową mieszankę i tak doprawiają po swojemu i ponownie formują w burgery, więc możliwe, że to właśnie ich wyczucie było sekretem dobrego smaku. Burger w zestawie z frytkami i sałatką kosztuje 35 zł – wegetarianie i weganie będą zadowoleni, fani mięsa mogą go spróbować jako ciekawostki, jednak raczej nie będzie to dla nich przełomowe doznanie.
Punktacja
Imitowanie smaku mięsa: 6/10
Smak ogólnie: 9/10
Struktura: 7/10
Stosunek jakości do ceny: 6/10
ŚREDNIA: 7/10

WEGAŃSKA PARÓWKA
Nietrudno jest zrobić bezmięsną parówkę, której smak będzie dobrze „udawać” oryginał, ponieważ w pierwotnym produkcie i tak mięsa jest niewiele. Lecz nie da się ukryć, że parówka, którą serwują od kilku miesięcy do hot-dogów na Orlenie, naprawdę dobrze imituje smak przemielonego na wszystkie strony mięsa! Zalana sosami i jedzona w stanie wskazującym może okazać się praktycznie nie do odróżnienia. Wszyscy wegefani tego jedzeniowego guilty pleasure, którzy musieli do niedawna jeść sojowe hot-dogi w domowym zaciszu, mogą z pełnym impetem wbić na najbliższą stację benzynową o 4:20 w nocy i zamówić to, czego pragną. Cena wersji wegańskiej i mięsnej jest taka sama, czyli 4,49 zł.
Punktacja
Imitowanie smaku mięsa: 9/10
Smak ogólnie: 5/10
Struktura: 8/10
Stosunek jakości do ceny: 6/10
ŚREDNIA: 7/10
WEGAŃSKA KACZKA
Sieć Loving Hut istnieje na polskim rynku już od dobrych kilku lat – nie jest to nowość, ale zasługuje na miejsce w naszym zestawieniu. W Loving Hut z seitanu, czyli glutenu pszennego, potrafią zrobić WSZYSTKO: wołowinę, wieprzowinę, kurczaka, kaczkę, krewetki, rybę… Nie zdziwiłabym się, gdyby byli w stanie ukręcić z niego jeszcze krzesło i parasol.
Swego czasu jadałam u nich często i wydawało mi się, że przetestowałam spektrum niby-mięsa w całości. Pamiętam jak w 2013 roku prawie dostałam świra przy ich wołowinie – byłam pewna, że komuś pomyliły się garnki i po prostu podał mi mięso. Minęło kilka lat i już trudniej mnie zaskoczyć, ale do Loving Hut czasem wracam, bo jest smacznie i tanio. Przy okazji jednego z tych powrotów okazało się, że nie próbowałam jeszcze ich kaczki. Dawać mi to!
Seitanowe mięso na moim talerzu wizualnie nie było szczególnie podobne do kaczego – nie zgadzał się przede wszystkim kolor, który zamiast bordowobrązowego był rudy. Smak natomiast był całkiem podobny do oryginału i atrakcyjny. Najbardziej zaskoczyła mnie struktura – specyficzna sprężystość i miękkość mięsa kaczki została świetnie „zinterpretowana”. Dużym walorem jest także cena – pełne, sycące zestawy w Loving Hut, czyli „mięso” w różnorakich wersjach i sosach, ryż oraz surówki kosztują od 15 do 22 złotych.
Punktacja
Imitowanie smaku mięsa: 6/10
Smak ogólnie: 7/10
Struktura: 9/10
Stosunek jakości do ceny: 7/10
ŚREDNIA: 7,25/10